Navali siedziała na czubku Lwiej Skały obserwując z dystansem otoczenie. Nie odzywała się do nikogo już od kilku dni. Gdy tylko dowiedziała się, że jej szlaban zdarzył się tylko i wyłącznie z winy brata, postanowiła, że da mu popalić. Musiała jeszcze tylko wymyślić w jaki sposób to zrobi.
Ravu niecierpliwie przestępował z łapy na łapę. Był zły na siebie, że się waha, ale miał ku temu powody. Już kilka razy usiłował zebrać się na odwagę aby przeprosić siostrę, ale skutecznie powstrzymywała go od tego jedna rzecz. A mianowicie myśl o jej reakcji.
Lew wzdrygnął się, westchnął i poszedł nad wodopój. Navali obrzuciła go demonstracyjnie zniesmaczonym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
Kovar dreptał od jednej termitiery do drugiej. Tak był zamyślony, że nie zauważył, iż wydreptał kilkucentymetrowy rów. Pewnie zapadałby się jeszcze głębiej, gdyby z zamyślenia nie wyrwała go siostra.
- Co się stało? - spytała, a gdy nie przyniosło to żadnego efektu, położyła łapę tuż przed nosem zaskoczonego lwa.
Kovar spojrzał na siostrę. Vanashi ponowiła pytanie, a wysłuchawszy dokładnie jego opowieści wysnuła wniosek.
- Czyli widziałeś dużego ciemnego lwa, którego nie potrafisz zidentyfikować?
Lew kiwnął głową. Vanashi ledwo powstrzymywała się od uśmiechu.
- Twojej przyjaciółce nie grozi nic poza dożywotnim uziemieniem za wałęsanie się po nie zbadanych tunelach i łamanie zakazów. Tym lwem był Kovu.
Kovar westchnął z ulgą, ale zaraz znowu się spiął. Dożywotni szlaban Navali znaczy, że już się nigdy nie spotkają.
Vanashi nie widziała już reakcji brata. Położyła się pod skałą. Kilka rzeczy musiała przemyśleć.
Postanowiła nie komentować zachowania brata. Wiedziała, że im więcej czasu będzie siedział na Lwiej Ziemi, tym lepiej będzie dla niego. Jednak nie to było teraz powodem jej rozmyślań.
"Thiai zdążył się zorientować, że jestem w ciąży. Skoro zrobił to taki gamoń, kwestią czasu jest to zanim zorientuje się Zanadi... A wtedy już nie będzie tak ciekawie..."
Postanowiła. Już wie co musi zrobić...
Vitani wylegiwała się na trawie łapiąc ciepłe promienie słońca. Już od dawna nie miała czasu dla siebie, więc postanowiła to dobrze wykorzystać. Polować może ktoś inny. Ona jest na urlopie (jednodniowym co prawda, ale lepsze to niż nic).
Nagle poczuła na sobie cień. Otworzyła jedno oko... i podskoczyła najeżona. Przed nią stała czarna lwica.
- Wynoś się stąd - warknęła lwioziemka.
- Myślę, że musimy porozmawiać. - Odparła spokojnie obca.
- Ty lepiej za dużo nie myśl. Ja nie mam ci nic do powiedzenia, więc odejdź stąd zanim stracę panowanie.
- Nie dam się spławić jak jakaś naiwna małolata... Chyba wiesz o co mi chodzi, prawda? - spytała czarna lwica. Teraz już nie miała po co udawać miłej, skoro spotkało ją takie powitanie.
Vitani warknęła głośno, a obca zaśmiała się.
- Coś mi mówi, że wiesz...
Jednak lwioziemka zamiast się na nią rzucić i rozerwać jej gardło, opanowała się.
- Odejdź stąd. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Nie chcę cię tu więcej widzieć. - Rzekła chłodno. Odwróciła się na pięcie i odeszła.
- Ja naprawdę nie chciałam... - jęknęła obca złamanym głosem. Coś w niej pękło. - Musisz mi uwierzyć...
Vitani stanęła, ale się nie odwróciła.
- Tak bardzo chciałabym cofnąć czas, żeby to się nie wydarzyło i -
- Nic już nie zmienisz - przerwała jej Vitani. - Czasu nie cofniesz, a jedyne co możesz zrobić, to stąd odejść. Przez wzgląd na dawne czasy nie zabiję cię, ale jeśli cię tu znowu zobaczę, zginiesz.
- Ale ja -
- Żadnego ale. Po prostu stąd odejdź...
Czarna odwróciła się i ruszyła przez sawannę znikając tak szybko jak się pojawiła.
Vitani westchnęła głośno i spuściła głowę. Zacisnęła wargi i pobiegła przed siebie.
Łzy leciały jej strumieniami.
"Jak ona mogła tak po tych wszystkich latach przyjść tu tak po prostu, jakby nigdy nic się nie stało? Ona doskonale wiedziała, co czułam wtedy i teraz. A jednak to zrobiła... Te wszystkie wspomnienia... To tak bardzo boli..."
Zatrzymała się. Nie wiedziała gdzie jest. Nie miało to teraz znaczenia. Położyła się pod drzewem i zasnęła.
Widziała w oddali znajomy klif nad znajomą rzeką. Biegła. Mogła jeszcze wszystko zatrzymać, mogła jeszcze...
Krzyk. Znajomy krzyk, który doprowadzał ją do płaczu każdej nocy...
Przyspieszyła, może jeszcze zdąży... Zatrzymała się z impetem na krawędzi klifu. W dole majaczyła rzeka, a w niej...
Ujrzała jeszcze łapę. Łapę kogoś, kto już się nigdy nie wynurzył...
Vitani obudziła się z krzykiem. Czuła, że grzbiet ma zalany potem. Rozejrzała się zdezorientowana. Była noc, a ona nadal leżała pod drzewem.
Spojrzała w gwiazdy.
- Czy ty jesteś przy mnie? Mam wrażenie, że nie... - szepnęła cicho i się rozpłakała.
* * * * *
Rozdział nareszcie opublikowany! Próbowałam to zrobić w kilku innych miejscach, ale zawsze coś się usuwało... Mam nadzieję, że nocia się spodoba :D
Jupi, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że postanowiłaś reaktywować bloga - Twoja historia jest jedną z najlepszych o KL4, Mam nadzieję, że tym razem nie zapomnisz hasła, bo bym się normalnie załamała - po raz drugi kończyć po kawałku czytania taką wspaniałą historię to na moje nerwy za wiele...:)
OdpowiedzUsuń