poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świąteczny Duch

Na wstępie informuję, że dzisiejsza notka nie ma absolutnie nic wspólnego z poprzednimi lub przyszłymi. Jest zwyczajną wyrwaną z kontekstu opowieścią zawierającą może troszkę aluzji do innych notek. Miłej lektury :D do której polecam ten o to LINK :D

                                                                 *   *   *   *   *

  Słońce leniwie muskało sawannę pierwszymi promieniami. Najchętniej zrobiłoby sobie wolne w ten szczególny dzień, jak każda inna istota, ale cóż, praca to praca.
Mała lwiczka ścigała się ze słońcem chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Jej brat plątał sobie łapy pędząc za nią na łeb na szyję. Nie miał pojęcia skąd w niej tyle energii.
  Navali dotarła pod ogromny baobab jeszcze spowity w ciemnościach. Gdy Ravu przybiegł cały zdyszany, jego siostra już wspinała się na górę. Zrezygnowany ruszył za nią.
  Na szczycie drzewa kołysała się futrzasta czapka zrobiona ze skóry jakiegoś dziwnego zwierza, a na jej czubku kołysał się pompon. Dopiero po chwili dotarło do lwiczki, że to cudaczne coś siedzi na głowie Rafikiego, który malował dziwaczne znaczki na pniu drzewa.
 - Dzień dobry, Rafiki - krzyknęła uradowana Navali.
 - Witaj, kochanie - odpowiedział szaman nie przerywając pracy.
Nagle koło lwiczki pojawiła się łapa, która desperacko próbowała wciągnąć na górę resztę ciała.
 - Witaj... Ra...fi...ki... - wydyszał młody lew łapiąc oddech.
Pawian odwrócił się do swoich gości, a pompon na jego czapce zadźwięczał.
 - Co masz na głowie? - spytały równocześnie lwy.
Szaman zaśmiał się serdecznie.
 - To świąteczna czapka. Widzę więc, że nie macie pojęcia jakie dzisiaj mamy święto, prawda?
Lwiątka pokręciły głową. Rafiki otoczył Navali ramieniem i usiadł obok niej na wystającej gałęzi.
 - Dzisiaj jest Wigilia Świąt Bożego Narodzenia. Gdzieś tam - wskazał na horyzont, znad którego podnosiło się słońce - w dalekich krajach inne stworzenia co roku obchodzą to święto. Upamiętnia ono narodziny kogoś bardzo ważnego. Tu, w Afryce raczej się go nie obchodzi, ale istnieje pewna legenda dotycząca tego święta. Chcecie posłuchać?
 Navali zaczęła kiwać główką z taki zapamiętaniem, że Ravu bał się, że jej odpadnie. Szaman uśmiechnął się i podjął swą opowieść.
 - Bardzo dawno temu, na tej sawannie żył pewien lew. Miał na imię Roho, co znaczy duch. Roho był bardzo dobrym lwem, pomagał każdemu, kto znalazł się w potrzebie. Pewnego dnia usłyszał od wędrownych ptaków o Bożym Narodzeniu. Usłyszał o radości, miłości i cieple. Postanowił więc wykraść zapasy z Lwiej Skały i podzielić się nimi z potrzebującymi i głodującymi. Nie obdarował tylko lwów. Osobiście przeczesał całą sawannę w poszukiwaniu istot, którym należał się prezent. Od tej pory, co roku rozdawał prezenty. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, a muszę wam powiedzieć, że miał bardzo duże ułatwienie. Jako książę miał pełen dostęp do królewskich spiżarni. Kiedy umarł Duchy Przodków, które były pod wielkim wrażeniem jego bezinteresowności pozwoliły mu kontynuować swoją działalność. Raz w roku, właśnie w Wigilię powraca na ziemię i dostarcza prezenty wszystkim bez wyjątku. Robi to oczywiście w nocy, aby nikt go nie zauważył.
 - Mówiłeś, że Roho był księciem. Był z nami spokrewniony? - spytał Ravu.
 - Był dziadkiem dziadka twojego dziadka. Czyli sam widzisz, było to raczej dawno - uśmiechnął się szaman.
 - I on naprawdę co roku przynosi prezenty? - spytała Navali z wzrokiem pełnym uwielbienia.
 - Oczywiście. Jeśli uwierzysz wszystko stanie się możliwe.

                                                             *   *   *   *   *

Słońce stało już w zenicie. Simba wyłonił się z czeluści Lwiej Skały i... zatrzymał się gwałtownie.
 - A cóż to takiego? - zapytał zdziwiony.
Przednim stał niemały krzak błyszczący się w promieniach słońca. Zza rośliny wyłoniła się włochata czapka.
 - To świąteczny krzaczek, wasza wysokość - odpowiedział Rafiki. - Twoja wnuczka prosiła mnie bym przyniósł na Lwią Skałę najpiękniejszego jakiego znajdę i oto jestem.
 - Opowiedziałeś jej legendę o Świątecznym Duchu?
 - To nie jest tylko legenda. A teraz pozwól panie, że wniosę to cudeńko do środka.
Rafiki chwycił krzaczek i zaczął go ciągnąć w stronę jaskini.

                                                            *   *   *   *   *

Kovar wpatrywał się z otwartymi oczami w kawałek złamanego patyka wbitego w ziemię. Jego końcówka dyndała smutno, jakby pogodziła się już ze swoim losem.
 - Doprawdy? - spytał lew unosząc brew i spoglądając na brata.
Thiai fuknął obrażony.
 - To nie była moja wina, że ostatni krzaczek zwinęła ta cwana małpa.
 - Ale to nie powód, żeby przynosić jakiegoś połamanego badyla...
 - Czy choć raz moglibyście dać sobie spokój? - spytała Vanashi podchodząc do braci. - Są święta i chociaż raz mógłby być tu spokój...
 - Ale to on zaczął! - krzyknął Thiai.
Lwica spojrzała na niego pobłażliwie.
 - Już Kovar jest bardziej dojrzały od ciebie. Błagam nie zachowuj się jak szczeniak...
 - Co tu się dzieję? - spytała Zanadi zeskakując z termitiery.
 - Nic, mamusiu - powiedział szybko Kovar zasłaniając kawałek badyla. - Ja i Thiai - wyraźnie zaakcentował to słowo zezując w stronę brata - właśnie wybieramy się po świąteczny krzaczek.
 Starszy lew już miał coś powiedzieć, ale Vanashi uszczypnęła go w łapę. Zanadi spojrzała na nich podejrzliwie, a oni wyszczerzyli się jak rozradowane piranie.
 - No dobrze... - powiedziała po chwili. - Tylko wracajcie szybko, bo kolacja nie będzie czekała wiecznie.
Gdy lwica zniknęła w termitierze Vanashi odetchnęła z ulgą. Thiai odwrócił się w stronę brata.
 - W coś ty nas wpakował?!
 - Załatwiłem nam porządne święta, choć raz byś się nie czepiał. Ale w sumie nic na to nie poradzisz, że odziedziczyłeś geny po ojcu...
 - A co to miało znaczyć? - Thiai zmrużył gniewnie oczy.
 - Że jesteś takim samym nieudacznikiem jak on.
Vanashi otworzyła szeroko oczy. Nie spodziewała się czegoś takiego po młodszym bracie.
 - Dobrze, już dobrze. - Szybko wbiegła między lwy. - Musimy znaleźć nowy krzaczek, nie pokarzemy przecież mamie tego badyla.
 - A wiesz gdzie można jakieś znaleźć? - spytał Thiai.
 - A tak się składa, że wiem. - Lwica się uśmiechnęła i ruszyła przodem.

                                                             *   *   *   *   *

 Navali wpatrywała się zafascynowana w to coś, co wyrosło w jej grocie. Świąteczny krzaczek błyszczał nawet w ciemnej jaskini.
 - Nadal tu siedzisz? - spytał Ravu przechodząc obok siostry.
 - Czekam na Roha, Świątecznego Ducha.
 - Ona nie istnieje...
 - Taak? To się przekonamy.
Ravu zaśmiał się i skierował w stronę wodopoju..

                                                                *   *   *   *   *

Vanashi przedarła się przez krzaki, a za nią jej bracia. Thiai miał coraz bardziej kiepski humor. Do zachodu słońca zostało już mało czasu.
 - Jesteśmy.
Kovar rozejrzał się. Wszędzie rosły błyszczące krzaczki, które swoją wielkością bynajmniej "krzaczków" nie przypominały.
 - Dalej, chłopaki. Znajdźcie najładniejszego i spadamy.
 - Co to w ogóle za miejsce?
Vanashi spojrzała na Kovara. Wolała nie odpowiadać na to pytanie. Jednak na samo wspomnienie tamtego wydarzenia policzki płonęły jej rumieńcem. Jedynym jego dowodem było malutkie lwiątko dojrzewające jej w brzuchu, tuż pod sercem.
 - Yyy, to miejsce? Znalazłam je przypadkiem. Dobra, znaleźliście już?
 - Ta może być?! - zawołał Thiai z daleka.
Jego "krzaczek" miał dobre dwa i pół metra wysokości, tak na oko.
 - Tak, wspaniałe. Możemy już wracać? Zaraz się ściemni, a Zanadi nie będzie czekała z kolacją. Dwa młode lwy wymieniły spojrzenia, ale nie chciały męczyć siostry. Ich żołądki bowiem już wypełniały aromaty, które już niedługo się zmaterializują.

                                                           *    *   *   *   *

Kovu trącił Kiarę nosem.
 - Dzieci są na dworze, podobnie jak reszta stada, a my jesteśmy tu całkiem sami... - szepnął jej do ucha i przysunął się.
Lwica się zaśmiała.
 - Choć raz mógłbyś się opanować? Nie wystarczy ci już maleństw do opieki?
 - Oj, tam. Można zaryzykować. Najwyżej znowu czekają nas nieprzespane noce. Poza tym są święta. Chyba zasługuję na prezent...
 - A byłeś grzeczny?
 - Bardzo. - Kovu polizał Kiarę po policzku, a ona się do niego przytuliła.
 - Kocham cię, wiesz? - szepnęła lwica.
 - Oczywiście, że wiem. Kocham cię jak wariat, aż po czubek mojego liniejącego już ogona.
 - Aż taki stary to chyba nie jesteś, co?
 - Stary, czy nie stary, na prezent i tak zasługuję.
Kiara znowu się zaśmiała i machnęła mu ogonem przed nosem.
 - Oczywiście, że tak... - wstała i ruszyła do Królewskiej Groty. - Wesołych świąt.
 - Wesołych świąt, kochanie.

                                                       *   *   *   *   *

Zanadi wtaszczyła krzaczek do termitiery i rozłożyła mięso, które gromadziła już od kilku dni. Święta to była jedyna rzecz, którą zapamiętała ze swojego dzieciństwa i chciała, żeby jej dzieci również traktowały je wyjątkowo.
 - Kolacja gotowa! - zawołała i patrzyła jak jej pociechy otwierają szeroko oczy ze zdumienia.
 - Wszystkiego najlepszego, mamo. - Powiedział Thiai.
 - Kocham cię, mamusiu - Kovar prawie przewrócił lwicę niespodziewanym wybuchem ciepła z jego strony.
 - Wszystkiego najlepszego, Zanadi - powiedziała Vanashi i uśmiechnęła się do niej.
 - Wesołych świąt, kochani. A teraz jedzcie, bo wyglądacie na strasznie głodnych.

                                                           *   *   *   *   *

Słońce już zaszło. Navali trzymała straż pilnując, czy w pobliżu nie czai się może Świąteczny Duch. Wszyscy mieszkańcy Lwiej Skały spali i tylko mała lwiczka kręciła się po grocie. Musiała udowodnić bratu, że Roho naprawdę istnieje. Jednak była coraz bardziej zmęczona. Położyła się na chwilkę, ale ciężkie powieki zamknęły się.
Nagle poczuła podmuch i usłyszała szelest. Navali szybko poderwała się z ziemi i spojrzała w stronę krzaczka. Coś leżało pod spodem. Jednak nie miała czasu. Biegnąc na dwór kopnęła Rava, budząc go ze snu.
Lew mrugał oczami. Zobaczył tylko biegnącą siostrę i coś leżącego pod świątecznym krzaczkiem.
Navali wbiegła na czubek Lwiej Skały. Było ciemno, ale ona doskonale go widziała. Roho błyszczał na tle ciemnej śpiącej sawanny i nocnego nieba. Jego bujna grzywa połyskiwała w świetle księżyca. Lwiczka szybko zbiegła ze skały i zbliżyła się do lwa. Nie chciała go spłoszyć, więc uśmiechnęła się przyjaźnie.
Ravu przeciągnął się i pobiegł po rodziców. Kiara i Kovu niechętnie się podnieśli, ale w końcu dali się przekonać. Gdy cała trójka znalazła się na czubku skały, zobaczyli Navali w towarzystwie jakiegoś lwa. Szybko udali się na dół.
 - Ty jesteś Roho, prawda? - Spytała lwiczka.
Lew kiwnął głową i się uśmiechnął.
 - Wierzysz we mnie? - spytał.
 - Oczywiście, że tak. - Navali zaczęła energicznie kiwać główką.
 - W twojej grocie czekają prezenty. Nie ma tam jednak podarku dla ciebie. Nie martw się jednak. Zajrzałem w twoje serce i wiem czego ci potrzeba. Możesz być pewna, że nie długo to dostaniesz.
 - Navali! - Krzyknął Kovu z daleka.
Lwiczka odwróciła się w stronę rodziny.
- Co ty tu robisz, skarbie? - spytała Kiara.
- Mamo, był tu Roho, rozmawiałam z nim. Powiedział, że w grocie czekają prezenty.
- Dobrze, kochanie. Chodźmy sprawdzić, co takiego zostawił wam Świąteczny Duch.
Navali jako pierwsza wpadła do groty.
- Zobaczcie. Są! Są! - wykrzyknęła.
Nagle na zewnątrz rozbłysły światła. Królewska rodzina (zapewne przez wrodzoną ciekawość) szybko wybiegła by zobaczyć to osobliwe zjawisko.

                                                           *    *   *   *   *

Zanadi i reszta jej klanu siedziała na czubku termitiery wpatrując się w osobliwe światła migoczące wśród gwiazd. Vanashi pomyślała sobie życzenie. Chciała by następne święta, powiększone o jeszcze jedną istotkę, były równie magiczne i pełne ciepła.

                                                           *   *   *   *   *

Kiara, Kovu, ich dzieci, oraz aktualnie urzędująca para królewska, czyli Nala i Simba wpatrywali się w niebo zauroczeni iluminacją świateł. Nagle wśród nich pojawił się ogromny błyszczący napis : KRISMASI NJEMA!
 - Wesołych świąt, kochanie - szepnął Kovu.
 - Wesołych świąt, kochanie - powiedziała Kiara i wtuliła się w męża.
Lwiątka wpatrywały się zdumionymi oczami w świecący napis. Nagle Navali dostrzegła błyszczący kształt wśród traw. Uśmiechnęła się promiennie.
 - Wesołych świąt, Roho - szepnęła cicho i przytuliła się do brata.

                                               KRISMASI NJEMA!