wtorek, 28 sierpnia 2012
II : Kłopotów ciąg dalszy...
Vanashi przechadzała się nerwowo po swojej półce skalnej. Bardzo zdenerwowała się na Tihaia i gdyby nie była przygnębiona rozszarpałaby go na strzępy. Jak na prawie dorosłego lwa zachowywał się jak szczeniak i Vanashi miała już tego dość.
- Vanashi! - krzyknął Tihai z dolnej półki.
- Czego chcesz? - warknęła Vanashi.
- Matka wróciła!
Vanashi westchnęła. Zanadi nie była jej matką. Ogólnie ta rodzina była dosyć dziwna.
Vanashi miała kiedyś rodziców, pochodziła z kompletnie innego miejsca. Jednak pewnego dnia jej matka wyszła na polowanie i już nie wróciła. Po kilku miesiącach ojciec Vanashi poznał Zanadi i zostali parą. Wkrótce odszedł i on. Gdy lwice dołączyły do stada Ziry, Vanashi miała siedem lat.
Zanadi szybko zaaklimatyzowała się w stadzie i związała z Nuką, który bardzo jej się podobał (moim skromnym zdaniem bardzo kiepski wybór ;>).
Po jakimś czasie urodziło im się dziecko, Tihai, który został pełnoprawnym dziedzicem Złej Ziemi po odejściu Kovu i śmierci Nuki. Gdy Nuka zginął, Zanadi zaczęła się spotykać z kimś innym i wkrótce potem na świat przyszedł Kovar, jej najmłodsze dziecko.
Vanashi traktowała ich jak swoją rodzinę, chociaż tak naprawdę wcale nią nie byli. Doskonale wiedziała, że ją kochają, ale jednak...
- VANAAAASHIIII!!! - wrzasnął Tihai. - Masz tu natychmiast zejść, mama ci każe.
- Już schodzę... - zaczęła skakać z półki na półkę i znalazła się na dole.
- O co chodzi? - spytała.
- Zaprowadźcie mnie do tej lwiczki, którą znaleźliście ledwie żywą. Może przejdzie na naszą stronę... Przyda się kolejna para łap... A nawet dwie. - Zanadi uśmiechnęła się chytrze i wskazała głową na północ, w stronę rzeki.
"Rodzeństwo" popatrzyło po sobie i ruszyło przed matką.
Navali czuła już pod łapkami krawędź klifu. Jeśli cofnie się jeszcze o krok, spadnie. Było to o tyle złe, że nie umiała jeszcze pływać.
Spróbowała warknąć jeszcze raz, ale wyszło z tego nic nie warte miauknięcie, które nie przestraszyłoby nawet mrówki, a co dopiero starszego od niej lwa.
Napastnik szykował się do skoku. Lwiczce zimny pot wstąpił na grzbiet. Zaczęła rozglądać się na wszystkie strony próbując znaleźć jakąś pomoc.
Młody lew skoczył. Navali pochyliła się do przodu i przeturlała. Lew zahaczył łapą o jej ogon i przetoczył się przez klif. Lwiczka usłyszała plusk i podniosła się z trawy.
W dole zapanowało poruszenie. Kilka wodnych drapieżników ruszyło się z miejsca i podążyło w stronę klifu. Navali podbiegła do krawędzi i ostrożnie wyjrzała. Była bardzo ostrożna, bo klif był wyjątkowo błotnisty i mógł się osunąć.
Niżej, gdzieś tak w połowie drogi między brzegiem, a wodą, młody lew wylądował na gałęzi, a pod nim skłębiły się krokodyle z nadzieją na dobry obiad.
Lew zaczepił się pazurami o gałąź, ale zjeżdżał coraz niżej, prosto w otwarte paszcze krokodyli. Zaczął krzyczeć i błagać o pomoc.
Navali wychyliła się jeszcze bardziej i sięgnęła do lwa łapką.
- Wytrzymaj! Złap moją łapę! - krzyknęła.
Lew podciągnął się i chwycił Navali.
Ravu pędził co sił w nogach, aby pomóc siostrze. Nagle usłyszał krzyk i przystanął przerażony. To był krzyk jego siostry, Navali. Szybko spojrzał na drugi brzeg. Jakiś lew zwisający z klifu trzymał ją za łapę. Ravu zamarł, gdy lew pociągnął jego siostrę w dół, a sam się wspiął. Ravu zaczął biec jeszcze szybciej. Te kamienie były dalej, niż sądził.
Navali złapała łapę obcego lwa. Nagle jej tylne łapy poślizgnęły się na błocie i z krzykiem zjechała w dół. Młody lew wspiął się na klif, a Navali zaczepiła się o gałąź, która zaczęła pękać. Lwiczka zsuwała się coraz niżej, aż w końcu jej łapki oderwały się od drewna i zaczęła spadać prosto na krokodyle.
Nagle coś złapało ją w locie. Lew, którego uratowała zwisał ze skalnej półki ratując ją. Razem wdrapali się na brzeg, zrzucając przy okazji parę kamieni na krokodyle, które odpłynęły wściekle sycząc.
Lew wciągnął zmęczoną Navali, ale poślizgnął się i przewrócił na plecy, a lwiczka upadła na niego.
Navali szybko wstała i odskoczyła w bok cofając się powoli w stronę wysokich traw.
Lew spojrzał na nią spokojnie i zrobił krok w jej stronę. Doskonale wiedział, że chociaż go uratowała, nie ufała mu wcale.
- Zaczekaj - powiedział. - Nie odchodź jeszcze.
Navali zmrużyła delikatnie oczy, ale się nie ruszyła.
- Dlaczego? - spytała tylko podejrzliwie.
- Skoro musisz iść, to idź. Nie będę cię zatrzymywał - lew uśmiechnął się słabo, po czym dodał - Dziękuje za uratowanie życia.
Navali się wyprostowała i zrobiła kilka kroków do przodu.
- Ty też mnie uratowałeś. Jesteśmy kwita. - Lwiczka odwróciła się, żeby odejść, ale lew zagrodził jej drogę.
- Nie jesteśmy. Przeze mnie prawie zginęłaś, ale postanowiłaś mnie ratować, dlaczego?
- Jestem z Lwiej Ziemi zostałam wychowana na wartościach, o których ty na pewno nie masz pojęcia.
Lew zrobił zdziwioną minę, ale nic nie powiedział. Zszedł księżniczce z drogi i usiadł przyglądając się jej. Rzadko kiedy coś robiło na mim wrażenie, a ona zrobiła coś większego - zaimponowała mu.
Navali uśmiechnęła się.
- Nazywam się Navali, a ty?
Twarz lwa rozpromienił uśmiech.
- Jestem Kovar. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy - Kovar skłonił się lekko, a księżniczka odwzajemniła uśmiech.
Vanashi i Tihai robili wszystko, żeby opóźnić spotkanie z małą lwiczką. Oboje wiedzieli, że Kovar tam jest i na pewno miał z nią styczność. Woleli nie wyobrażać sobie w jaką furię wpadłaby Zanadi, gdyby dowiedziała się, że jej dziecko zadaje się z córką wroga. Podejrzewali bowiem, że jest ona córką Kovu.
Nie mogli tego robić w nieskończoność, więc w końcu zaprowadzili matkę nad rzekę. Nic to jednak nie dało, bo ujrzała w oddali swojego syna.
Ravu obejrzał się za siebie i zobaczył siostrę rozmawiającą z lwem. Po przeskoczeniu kamieni znalazł się na Złej Ziemi. Dojście do nich zajmie mu tylko...
...kilka minut. Za kilka minut Zanadi rozprawi się ze swoim synem, który złamał zakaz. Ruszyła w jego stronę skradając się. Vanashi i Tihai nie mogli pozwolić aby ich matka dobrała się do tych lwiątek. Znali ją dość długo by wiedzieć, że jeśli z księżniczki zostanie mokra plama to będzie miała dużo, dużo szczęścia...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz